28 lip 2016

Published 04:26 by with 0 comment

Grant's NAS - Przegląd oferty firmy Grant's - Degustacja #9


 (czyt. grants)

Zostałem poproszony o degustację whisky bardziej dostępnej dla początkującego degustatora. Gdy prawie dwa lata temu rozpocząłem bardziej świadomą degustację tego trunku (głównie single malt), ciekawość pchnęła mnie także na drogę przystępnych cenowo blendów, popularnych w spożywczych dyskontach. Jest ich wiele i niestety w większości sprawa wygląda podobnie. W fikuśnej butelce otrzymujemy zlewki różnych destylatów o charakterystycznym ciemnozłoto-bursztynowym kolorze,  skomponowanych tak, aby nie raziły zanadto podniebienia swoją bezpośredniością, a jednocześnie dobrze komponowały się w klasycznych drinkach. Powiedzmy sobie szczerze - trudno delektować się i rozwodzić nad smakiem blendu za 50 zł, co nie znaczy, że każdy blend w tej cenie smakuje identycznie. Doskonałym przykładem producenta blended whisky w wielu różnych wariantach smakowych i aromatycznych jest firma Grant's i nią się dziś zajmiemy.

Firma William Grants & Sons to jedna z historycznych potęg na mapie szkockiej whisky. W skład firmy wchodzą takie marki jak między innymi Glenfiddich, The Blevenie, (niedawno zakupiony) Tullamore D.E.W., czy Monkey Shoulder. Została założona w 1886 roku przez Williama Granta, a już rok później w Boże Narodzenie pierwszy raz popłynął spirytus z alembików destylarni Glenfiddich, rozpoczynając trwającą do dziś produkcję. Sama marka Grant's została powołana do życia w 1898 po upadku ówczesnego potentata blended whisky firmy Pattison's. Od tamtej pory poszerza swoją ofertę o kolejne wersje receptur.

Obecnie niemal w każdym sklepie znajdziemy butelkę o charakterystycznej trójkątnej podstawie, prostej etykiecie i w przystępnej cenie. Występuje ona zarówno w wersjach NAS (No Age Statement): Family Reserve, Master Blender's Edition, Signature Edition, Sherry Cask Finish, Ale Cask Finish i ostatnio przybyłej do naszego kraju Select Reserve, jak i z określeniem wieku, które co prawda mogą odstraszyć wyższą ceną, ale zostawiają swoje młodsze siostry daleko w tyle : Grant's 12y.o (ok. 100 zł)., Grant's 18y.o.(ok. 180) i nawet Grant's 25y.o. (ok. 850 zł), choć stwierdzenie "lepszy droższy blend, niż tańszy malt" w mojej opinii nie jest tu adekwatne.

Czym więc się różnią te wszystkie wersje Grant's? Którą wybrać? Zapraszam do dalszej lektury.


Grants Family Reserve


Oko: Miedziano-złota barwa. Karmel pełną gębą.

Nos: Najpierw alkohol. Mimo jedynie 40% ABV, młodość destylatu wgryza się w nozdrza. Następnie wyczuwalna jest słodycz toffi, słodu jęczmiennego, płatków śniadaniowych i migdałów. 

Smak: W smaku wodnista, świeża i delikatna, choć pojawiają się nuty przypraw korzennych, szczególnie cynamon. Nieprzegryziony alkohol delikatnie drapie w gardło. Słodycz rozlewa się po podniebieniu. Na końcu języka zostaje odrobina kwasowości i spora doza migdałów.

Finisz: Średnio długi.

Podsumowanie: 
To podstawowa edycja z portfolio Grant's. Najtańsza i najbardziej popularna na wszelkiego rodzaju promocjach. Butelka 0,7 l kosztuje około 55 zł. Sprawdza się w różnego rodzaju drinkach, choć z colą może wywołać natychmiastową cukrzycę. W jej skład wchodzi około 25 różnych malt i grain whisky, natomiast trzon stanowi Girvan grain whisky. W 2008 roku wygrała złoty medal na International Wine and Spirit Competition.



Grant's Master Blender's Edition

Oko: Barwa słomkowa. Nadal karmel.

Nos: Wali spirytem i to dość ordynarnie. Mamy tu 43% ABV, co w połączeniu z młodym wiekiem destylatu potrafi zakręcić w nosie. Poza tym bardzo owocowo i słodko. Sporo toffi, miodu wielokwiatowego, cynamonu, wanilii, gałki muszkatołowej. 

Smak: Spójny z zapachem. Może nie odrzuca, ale trudno jest podejść do degustacji z przyjemnością. Alkohol łatwo rozpływa się w ustach i atakuje kubeczki smakowe. Jest cukierkowo, migdałowo i pikantnie. Drugi łyk wydaje się być ciut lepszy, ale nadal bez dodatku czegoś z bąbelkami - nie tykałbym.

Finisz: Krótki, dość mdły.

Podsumowanie: Według producentów ta edycja zawiera większy skład single malt w porównaniu do grain. Dzięki temu powinna być łagodniejsza, mniej gryząca i delikatniejsza niż wersja Family Reserve. Ilekroć widzę blend składający się z tak wielu składników (w tym wypadku 35), zastanawiam się "po co?". Czy naprawdę nie można wybrać kilku dobrych, zamiast łączyć ich tak wiele i nie czuć smaku żadnego? Znów, jak dla mnie, odrobinę za słodko, ale przy cenie 60 zł za 0,7 na imprezę w sam raz




Grant's Signatures Edition 

Oko: Znów miód gryczany za sprawą kolorowania.

Nos: Sporo wanilii, karmelu i ciasteczek maślanych. Nadal nieprzegryziony alkohol, do którego chyba trzeba się już przyzwyczaić.

Smak: Bardziej oleista, migdałowa i deserowa. Nie ma tu fajerwerków i różnica pomiędzy tym a poprzednimi wypustami jest niewielka. Sporo suszonych owoców, skórki pomarańczowej, miodu i słodu jęczmiennego. W ciemno pewnie bym nie rozpoznał, ale etykieta robi swoje i sugeruje nowe smaki i doznania.

Finisz: Średnio długi, miodowy.

Podsumowanie: Grant's Signature to jedna ze świeższych propozycji firmy, skierowana do młodych, spragnionych nowości konsumentów. Według producentów znów zawiera większą ilość single malt w stosunku do grain whisky, dzięki czemu ma być jeszcze bardziej delikatna i "smooth". Cena - jak wyżej, okolice 80 zł. Często widywana na naszym rynku w Lidlu i faktycznie myślę, że za jej sukcesem stoi odpowiedni marketing. Grantsa piliśmy już wiele razy...ale zaraz. Nowy Grant's? BIERZEMY.  Nadal nie zachwyca. To trochę jak z reklamami past do zębów. Ta nowa jest milion razy lepsza, czyści, odkaża i odświeża. A ja się pytam jak to? Czy to znaczy, że ta poprzednia tego nie robiła? Była milion razy gorsza? Odpowiedzi brak, i tak nowego zawsze przecież trzeba spróbować.




Grant's Sherry Cask Edition


Oko: Ciemne złoto. Ciemny karmel.

Nos: Jest winnie i owocowo. Suszone śliwki, brzoskwinie i dębowe drewno, a do tego słodycz miodu i maślana nuta.

Smak: No i wreszcie coś się dzieje. Alkohol o mocy 40% nadal lekko gryzie w gardło swoją młodością, ale tytułowa sherry faktycznie łagodzi wszelkie zgrzyty. Widać, że coś się zmieniło i w kolejnym łyku ma się ochotę na zbadanie tej zagadki. Jest bardziej wytrawnie i dojrzale. Czuć ingerencję beczki. Do tego sporo miodu, suszu owocowego, cynamonu i imbiru. Wyjątkowo sięgnąłem po trzeci łyczek, zanim dolałem coli.

Finisz: Średnio długi i wiśniowy.

Podsumowanie: Podobno raz w roku przedstawiciel firmy odbywa podróż do Hiszpanii, w celu dokonania wyboru "najlepszych" beczek po sherry Oloroso. Biorąc pod uwagę, że beczki po sherry osiągają obecnie kwoty dochodzące do kilku tysięcy euro, jakoś mi się nie chce wierzyć, aby były to beczki first fill. Z drugiej strony, maturacja wynosząca 4 miesiące nie może przynieść zaskakujących efektów. Reasumując, dostajemy destylat, który najpierw leżakował minimum 3 lata w dębowych beczkach (prawdopodobnie exbourbon), a następnie przez 4 miesiące poddawano go maturacji w beczkach po sherry. Przyznaję, że różnica pomiędzy standardową edycją, a finiszem w sherry jest wyczuwalna i zdecydowanie ta edycja najbardziej trafiła w nasz gust. Cena wynosi około 70 zł. 



Grant's Ale Cask Edition


Oko: Karmelowe złoto.

Nos: Zapach zaciekawia. Jest kremowy, cytrusowy, herbaciany i kwiatowy.

Smak: W smaku świeża, soczysta i pikantna. Dużo soczystych owoców, młodość spirytusu i słód jęczmienny dobrze się łączą i przede wszystkim uwydatniają szczerość produktu. Szczerość powiadasz? Dokładnie tak. Wcześniejsze wypusty obiecywały niesamowite doznania dzięki starannym metodom produkcji, tajemniczym recepturom i legendom, na których zbudowany jest marketing firmy. Tu mamy whisky z piwnym posmakiem. O dziwo - ja to kupuję.

Finisz: Długi, świeży i winny.

Podsumowanie: Tym razem otrzymujemy destylat, który po leżakowaniu przez minimum trzy lata w dębowych beczkach, został przelany na 4 miesiące do beczek, w których przez 30 dni leżakowało piwo ale. Co ciekawe, w tym procesie powstało niezwykłe piwo edynburskiego browaru Caledonian. We współpracy z firmą Grant's w 2003 roku powstało oficjalnie piwo Innis & Gunn Oak Aged Beer, cieszące się dużą popularnością. 
Podobnie, jak w przypadku wersji sherry, różnica jest momentalnie wyczuwalna. Cena oscyluje także w okolicy 70 zł.



Grant's Select Reserve


Oko: Złoty standard Grant'sa.

Nos: Torfowym zapachem bym tego nie nazwał, ale faktycznie dymne nuty są tu wyczuwalne. Aromaty dużo bogatsze niż u poprzedników. Jest dębina, gryczany miód, karmel, a także spora doza świeżych owoców (gruszki i zielone jabłka).

Smak: Dużo wanilii, orzechy laskowe, owoce i palony karmel. Dymek pojawia się po chwili i przypomina bardziej ognisko lub weekendowego grilla, niż bagnisko Ardbega, czy szpital Laphroaiga. To nadal whisky mająca trafić w gust jak najszerszego grona odbiorców. Nie spodziewajcie się bardzo charakterystycznych nut, mogących zniechęcić niedoświadczonego degustatora.

Finisz: Długi i przyjemny.

Podsumowanie: Grant's Select Reserve to nowość na naszym rynku. Podobno zastąpić ma wersję 12 letnią. Biorąc pod uwagę dostępność tej drugiej, pewnie nie nastąpi to szybko. Sama whisky znalazła już koneserów. W 2015 roku zdobyła złoty medal podczas The Global Scotch Whisky Masters. Trudno się dziwić. Dymne i torfowe aromaty przekonują do siebie coraz większą rzeszę klientów. Nic więc dziwnego, że firma postanowiła uzupełnić swoją ofertę o tę pozycję. Nadal jednak niełatwo ją dostać. Cena to około 110 zł. Osobiście nadal jestem fanem wersji z oznaczeniem wieku.





Na koniec:

Grant's to porządny, "tani" blend, często o lekko pikantnym charterze. Zwykle nie tak słodki, jak Ballantine's i nie tak gryzący jak Czerwony Jasio. Niestety wydaje mi się, że jest to raczej sparing pomiędzy alkoholami bardziej lub mniej pasującymi do Coli. Przy piciu shotów większość naszych krewniaków i tak sięgnie po rodzimą wódkę. Jak pewnie zauważyliście, te same nuty powtarzają się w większości edycji. Różnią się one intensywnością, ale tak naprawdę to to samo, w delikatnie zmienionych proporcjach. Z drugiej strony, korzystając z supermarketowych promocji często można zaopatrzyć się w butelkę 1.5 l w cenie do 99 zł. W sam raz na weekendowe posiedzenie.

Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk

*zdjęcia pochodzą ze strony producenta www.grantswhisky.com

Read More
      edit

25 lip 2016

Published 03:09 by with 0 comment

Glen Garioch 1797 Founder's Reserve - Cicho, ale skutecznie - Degustacja #8


(czyt. glen giri)

Ponad rok temu, na degustacji prowadzonej przez przyjaciół z "Whisky my wife", miałem okazję skosztować produktu jednej z najstarszych destylarni regionu Highlands w Szkocji - Glen Garioch. Prowadzący degustację Daniel i Grzegorz, będąc w destylarni, skorzystali z możliwości własnoręcznego zabutelkowania alkoholu i podzielili się i swoimi doświadczeniami, i zawartością buteleczki. Trunek zapadł mi w pamięć. Był intensywny, z wyraźnymi nutami pieprzu, kompleksowy i charakterystyczny. Podczas kolejnej degustacji wyraziłem swoje uznanie dla alkoholu mówiąc, że bardzo smakował mi ten Glen GARIOCH... Bardzo dobitnie, acz delikatnie poinformowano mnie, że smaczny był Glen "GIRI" (jak powinno się wymawiać nazwę destylarni). Jak wiemy szkockie nazwy, często wywodzące się od słów gaelickich, mogą powodować problemy. To doskonały przykład. 

Na naszym rynku dostępne są regularne wersje producenta. Jedną z nich jest degustowana przez nas ostatnio Glen Garioch Founder's Reserve. Dostępna jest ona zarówno w sklepach specjalistycznych, jak i marketach np. E.Leclerc w cenie ok. 170 zł. Charakteryzuje się rozpoznawalną butelką, wysoką - jak na podstawową edycję gorzelni - mocą alkoholu: 48% ABV, brakiem filtracji na zimno, silnym wpływem amerykańskiego dębu i kolorem bursztynu, który mimo swej urody, świadczy niestety o dodatku karmelu. Sama nazwa nawiązuje do roku powstania destylarni i stała się w 2009 roku jej produktem flagowym. Dla osób, które nie przepadają za brakiem określania wieku alkoholu przez producentów, firma już rok później wydała wersję Glen Garioch 12 Y.O. 

Właścicielem gorzelni pośrednio jest japoński gigant Suntory, mający w swojej kieszeni między innymi firmę Morrison Bowmore Destillers. Kilkadziesiąt lat wstecz Glen Garioch należała do DCL (stąd wywodzi się obecne Diageo), które jednak postanowiło pozbyć się nierentownej w tamtych czasach inwestycji, ze względu na braki w dostępie do wody. Nie stanowiło to podobno problemu dla właściciela Bowmore. Z pomocą różdżkarza znaleziono doskonałe źródło wody, a gorzelnia wznowiła produkcję. W "Wielkim atlasie świata whisky" Dave Brooma można znaleźć cytat z wypowiedzi blendera firmy Morison Bowmore Destillers - Iana McCalluma, który wydaje mi się doskonale uwydatniać charakter destylarni - "Działamy cicho, ale skutecznie. To jeden z jeszcze nieodkrytych klejnotów". Nie da się z tym nie zgodzić. Wystarczy spojrzeć na oficjalną stronę firmy. Jest nowoczesna, przystępna, stworzona "z jajem", ale czerpiąca też z historii i tradycji. Z tego co mi wiadomo, tak właśnie wygląda także wizyta w destylarni, gdzie wśród wielu atrakcji można między innymi za kwotę 80 Funtów zabutelkować własną butelkę 0,7 destylatu.  



Oko:
Alkohol o kolorze bursztynu lub gryczanego miodu. Sugeruje zaangażowanie beczek po sherry, jednak informacja o dodatkach karmelu prostuje to nieporozumienie. 

Zapach:
W nosie dużo słodyczy z beczek po bourbonie. Miodek, migdały, wiśnie, suszone śliwki, toffi. 48% potrafi ugryźć, czuć delikatny dysonans pomiędzy próbą zbudowania głębi w palecie, a mocnym spirytusem. Po chwili przyzwyczajania się do procentów, dochodzi winność i wytrawność trunku, a także skojarzenia z brandy. 

Smak:
Smak dość spójny z zapachem, o wytrawnym finiszu. Szczególnie zaangażowane są kubeczki smakowe po bokach języka. Nadal dominuje słodycz i aromaty suszonych owoców, ziołowych przypraw i dębiny, ale silnie uwydatnia się kwasowość alkoholu. Kojarzy mi się trochę z Glenfarclasem, choć ten jest jednak bogatszy w sherry. Sam destylat jest dość delikatny, bez fajerwerków, gładko wchodzi i nie pozostawia przykrych doznań. W sam raz na poobiednią degustację. Odrobina wody łagodzi ostrzejsze i pieprzne doznania związane z alkoholem i podkreśla kolejne pokłady słodyczy - ciasto drożdżowe, herbatniki. Przy dłuższej degustacji zdaliśmy sobie sprawę z delikatnego dymku, nadającego tej whisky bardziej wyrazistego smaku. Jest on jednak dość ulotny i w żadnym razie nie można nazwać tej whisky dymną, czy torfową.

Finisz:
Słodki, acz cierpki i winny. Średnio długi. 

Podsumowanie:

Należy wspomnieć, że w naszej grupie znajdują się zarówno fani lżejszych, jak i bardziej intensywnych smaków. Glen Garioch nie produkuje whisky torfowych, jednak wyrazistość i pieprzność destylatu może stanowić bufor pomiędzy dwiema grupami smakoszy. Czekam na możliwość porównania edycji Founder's Reserve do 12 Y.O., bo dopiero wtedy będę w stanie w pełni wypowiedzieć się na jej temat. Póki co -  nie zachwyciła, choć kolejny raz musimy zwrócić uwagę na plusy, jakimi są: brak filtracji na zimno i wyższe stężenie alkoholu. W czasach kiedy niemal każda firma tnie koszty albo obniża jakość, podwajając ilość, 48% to naprawdę sporo i trzeba to docenić. 




Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk
Marcin Wójcik

Read More
      edit

18 lip 2016

Published 06:25 by with 0 comment

Bowmore Legend - Diabeł tkwi w butelce - Degustacja #6


(czyt. bołmor) 

Był rok 1837, kiedy pewnej zimowej nocy diabeł zawitał na Islay. Nie bardzo wiadomo, czego tam szukał, jednak podobno chciał się wślizgnąć do kościoła. Mieszkańcy postanowili przepędzić czorta. Ten, nie mogąc znaleźć kąta do ukrycia w zbudowanym na planie okręgu kościele, czmychnął do położonej tuż obok destylarni. Szkoci zabarykadowali wszystkie drzwi i pozamykali okna, a następnie beczka po beczce przeszukali cały magazyn. Gdy skończyli, okazało się, że rogacza nie odnalezionoWtedy usłyszeli dzwięk syreny dobiegający z przemieszczającego się w stronę stałego lądu statku  – The Maid of the Islay. Podejrzewa się, że w ten sposób, w jednej z beczek Bowmore, diabeł  umknął bogobojnym mieszkańcom Islay.  

Ostatnio udało nam się usiąść przy kieliszku Bowmore Legend i zapoznać się bliżej z tą historią. Nie jest to może nasza rodzima „Pani Twardowska”, ale miło się tego słuchało, gdy za oknem pogoda nie mogła się zdecydować, czy jeszcze zima, czy wiosna, a niespokojną duszę koiła kropelka whisky.  


O destylarni Bowmore pisaliśmy przy okazji degustacji wydania dwunastoletniego – Bowmore 12 y.o. , jednak ponieważ od jakiegoś czasu rynek zalewają whisky typu NAS, to wypadało spróbować i takiej, choć, jak wiecie, jesteśmy raczej fanami całkowitej transparentności produktu końcowego. Legend to wersja bez określonego wieku, zapewne filtrowana na zimno, butelkowana z mocą 40% i stanowiąca dobry wstęp do przygody z wypustami tej gorzelni. Cena oscyluje w okolicach 140 zł, jednak polecam zwrócić uwagę na małe sklepiki, gdyż nam udało się zakupić ją za 95 zł. Czy była warta tej ceny? Zapraszam do lektury.  

Oko:  
Charakterystyczna butelka dla Bowmore. Destylat bladosłomkowy. Do maturacji używane były jedynie dębowe beczki po Bourbonie, a przy prawdopodobnym wieku poniżej 10 lat, nie ma się co spodziewać ciemniejszych zabarwień.  

Zapach: 
Jeśli zakładamy, że na skali mocy torfowych aromatów po jednej stronie stoi Bunnahabhain, a po drugiej Ardbeg lub Laphroaig, to Bowmore zasiądzie gdzieś pośrodku. Zapach dymny, rześki, cytrusowy, lekko winny. Alkohol nie gryzie w nos, a po chwili wyczuwalna staje się ostrzejsza papryka.  

Smak: 
Przyjemny i lekki. Dębina łagodnie zaprasza do dalszej degustacji, a zapach jest dość spójny ze smakiem. Mamy więc znów dym z ogniska, wrzosowisko, miód, cytrusy. Mnie osobiście zdziwiła mdła winność, którą potem utożsamiałem z ananasem. Widać wyraźne podobieństwa do starszej siostry, ale młodość wprowadza większy chaos i miałkość do smaku trunku. Zdecydowanie nie polecałbym rozcieńczania wodą. Otrzymamy wtedy coś pomiędzy zepsutą lemoniadą, a zbyt długo otwartym słodkim winem. Na koniec wyczuwalna jest biała czekolada i skórka pomarańczy.  

Finisz: 
Króciutki i bardzo ulotny. Nie ma tu się nad czym rozwodzić.  

Podsumowanie: 
Bowmore Legend to podstawowa obecnie edycja whisky z gorzelni Bowmore. Nie ma co spodziewać się tu fajerwerków. Jest zbliżona do dwunastki, a że często w sklepach ich cena nie bardzo się różni, to wybrałbym pewnie tę drugą. Warto jej spróbować, jeśli wcześniej nie miało się do czynienia z aromatami Islay lub innymi wypustami destylarni. Taka miła ciekawostka. Brak tu jednak jakiejś ębi, wyrafinowania, czy mocy, jaką oferują starsze destylaty. Na koniec jeszcze jedna uwaga. Gdy zaczynaliśmy przygodę z whisky usłyszeliśmy sformułowanie, że lepszy droższy blend, niż tańszy malt i faktycznie trudno się z tym nie zgodzić. Niektóre edycje NAS zawdzięczają cenę bardziej sztuce marketingu, niż swojej rzeczywistej wartości i warto brać to pod  uwagę gloryfikując modne obecnie single malt. Niestety, destylarnie często same sobie psują opinię, starając się dogodzić wszystkim. Oceniając, zawsze warto ufać bardziej własnemu podniebieniu, niż obecnym trendom :)


Zobacz także:


Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk
Read More
      edit
Published 05:25 by with 0 comment

Bowmore 12 Y.O. - Pokłoń się "Bowmore" - Degustacja #7

(czyt. bołmor) 

W 1716 roku Daniel Campbell za kwotę 9 tys. funtów, stanowiących rekompensatę za spalenie posiadłości podczas zamieszek wywołanych nałożeniem podatku od whisky, wykupił całą wyspę Islay, a jego wnuk wybudował tam pierwszą osadę o nazwie Bowmore. Bowmore to także  najstarsza destylarnia położona na wyspie, założona w 1779 roku wzdłuż wybrzeża Loch Indaal

samą gorzelnią wiąże się zabawna Legenda o diable, starającym się ukryć w okrągłym kościele . Przytaczaliśmy ją w ramach degustacji wypustu z serii Bowmore Legend. Mimo, że jest to jedno z  najbardziej znanych miejsc na Islay, zachowało swój tajemniczy i  wytworny klimat. Sama destylarnia oferuje rozbudowane centrum dla zwiedzających, z  możliwością wynajęcia przewodnika, degustacji produktów gorzelni i zakupów w firmowym sklepie.  

Whisky z Bowmore to dość charakterystyczny trunek i nie powinno stanowić problemu rozpoznanie go wśród reszty sąsiadów z wyspy. Nie tak ciężki jak Ardbeg, bardziej cytrusowy niż Bunnahabhain. Alkohol jest lekki, delikatnie winny i przyjemnie gryzący w podniebienie, przypominający dymnością, że nadal jesteśmy na Islay. Destylarnia do dziś słoduje około 40% jęczmienia lokalnie. Jest to jeden z powodów, dla których charakter destylatu pozostał oryginalny.  

W ofercie znajdziemy wiele różnych wypustów, zarówno określonych wiekiem (Bowmore 8 y.o., Bowmore 12y.o., Bowmore 15 y.o., Bowmore 17 y.o., Bowmore 21 y.o. i starsze), jak i wersje NAS, związane z określonym smakiem, mocą, czy maturacją. Bardzo ciekawym wypustem, cieszącym się dużym zainteresowaniem, jest Bowmore Devil's Cask, którego limitowanie do zaledwie 3 serii spowodowało wywindowanie cen i stworzyło nie lada gratkę dla kolekcjonerów.  


  
Tym razem usiedliśmy do wersji dwunastoletniej, będącej jeszcze chwilę temu podstawowym 
wypustem Bowmore. Jest to przyjemna whisky, stanowiąca dobry start dla osób mniej wtajemniczonych w paletę smaków Islay. Jej cena waha się w okolicach 140 zł, co nie zaskakuje, biorąc pod uwagę 40% zawartość alkoholu i prawdopodobne filtrowanie na zimno. Sama destylarnia twierdzi, że jest to czysta esencja Bowmore.  

Oko:  
Butelka standardowa dla wypustów destylarni. Cieszy oko jasne określenie wieku na etykiecie.  
Kolor trunku jasno miedziany.  

Zapach: 
Jest dymnie, cytrusowo, winnie, z nutą pomarańczowej skórki i soli morskiej. Zapach nie przytłacza 
i jest dobrze wyważony.  

Smak: 
W smaku oleista, mięsna i zaskakująco tropikalna. Na bokach języka uwydatnia się ananasowa  
winność i wytrawność. Nuty owocowe mieszają się z akcentami mięsnymi. Jakby przed wędzeniem zapeklować szynkę w owocowym soku z domieszkami imbiru i korzennych przypraw. Odrobinę brakuje mi tu pieprzności. Aż prosi się o większy ABV (alcohol by volume). W ustach przyjemnie i wręcz zbyt łagodnie, jak na mój gust.  

Finisz: 
Krótki i wytrawny. 

Podsumowanie: 
Jest lepiej niż w wersji Bowmore Legend, choć to wygrana o milimetry. W smaku bogatsza i przegryziona, niż młodsza siostra, ale są to niewielkie różnice. Oczywiście za podobną cenę nadal wybrałbym tę z określeniem wieku, ale w kieliszku miałbym pewnie problem z ich rozpoznaniem.  
Ta dwunastolatka to przyzwoita whisky za rozsądną cenę. Szału nie ma, a smaki winne nie są tym, co mnie przyciąga, jednak takiego połączenia torfowości i słodyczy nie oferuje inna destylarnia, co stanowi niezaprzeczalny atut Bowmore



Zobacz także: 

Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk
Read More
      edit