14 lut 2016

Published 04:36 by with 0 comment

Ardbeg 10 Y.O. - Bagienny demon z Islay - Degustacja #1


(czyt. ardbeg)


Pierwszy raz miałem okazję spróbować Ardbega w 2015 roku na festiwalu organizowanym przez Dom Whisky w Jastrzębiej Górze. Zaraz po degustacji słodkawo-kwiatowego Glenmorangie udaliśmy się do stoiska tuż obok, gdzie zainteresował nas wystrój i charakterystyczna zielona butelka. Nagłe uderzenie nieznanych mi w tamtych czasach aromatów podkładów kolejowych i zbutwiałej trumny zwaliło mnie z nóg i potrzebowałem chwili by ochłonąć. Nie spodziewałem się, jak szybko może zafascynować mnie coś tak mocnego i wyrazistego. Następnego dnia wróciłem po więcej i tak zakochałem się w Islay.  

Ardbeg nie jest dla wszystkich. Jeśli założymy, że delikatny Bunnahabhain stoi po jednej stronie palety smakowej Islay, to Ardbeg rzuca w niego grudami torfu z drugiej strony. Jest to mocny i konkretny destylat, zalecany na koniec wszelkiego rodzaju degustacji. Smak trunku zostaje z nami na długo i potrafi diametralnie zmienić kolejne odczucia. Pamiętam, że zaraz po degustacji Ardbega w wersji Corryvreckan, miałem okazję przepłukać usta Chivas Regalem 12 y.o. i przypominał on letnią wodę z miodem. Wybór Ardbega powinien być świadomy - raz dokonany, pozostawia masę wspomnień i możliwość pełniejszego wypowiedzenia się na tematy związane z whisky z Islay.  

Destylarnia założona została w 1815 roku przez Johna MacDougalla w miejscu, które stanowiło zarówno doskonałą strefę dla przemytu, jak i pozwalało na pobór wody z okolicznego jeziora Loch Uigeadail. Dzięki temu aromaty w destylacie pochodzą zarówno z opalania jęczmienia torfem, jak i z wody, przepływającej przez torfowiska i omszałe tereny.  

Na początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, spadający popyt na whisky słodową wprowadził większość destylarni w kłopoty i Ardbeg musiał na 8 lat całkowicie zamknąć produkcję, potem działał na niewielką skalę. Dopiero powrót koniunktury i nowy właściciel – Glenmorangie – który w 1997 roku za kwotę 7 milionów funtów wykupił destylarnię wraz z zapasami, rozpoczął jego kurs ku wielkości, aby chwilę później stać się częścią giganta Moët Hennessy Louis Vuitton.

Ardbeg występuje w kilku wydaniach. Podstawową wersją jest dziesięciolatka, niefiltrowana na zimno, stanowiąca idealną wizytówkę firmy, natomiast mamy także kilka wersji NAS (Ardbeg Corryvreckan był recenzowany przez nas tu), jak i specjalne edycje: Perpetuum, Kildalton Cross. czy 25 letnia Lord of the Isles. Polecałbym także wersje Ardbeg Exploration Pack, gdzie poza wersją 10 letnią dostaniemy miniaturki wspomnianej już Adrebeg Corryvreckan i Ardbeg Uigeadail, w cenie około 290 zł, czyli około 100 zł więcej niż samej dziesięciolatki.  
  



Oko:  
Alkohol jasnozłoty. Butelka dobrze leży w dłoni i stanowi miłą zapowiedź tego, co czeka nas po spróbowaniu.  

Zapach: 
Najpierw uderza wyraźny aromat podmokłej ziemi i wodorostów. Następnie dym miesza się z delikatnymi zapachami grejpfruta i pomarańczy. ABV na poziomie 46% nie odstrasza, ale doskonale komponuje się z trunkiem.  

Smak: 
Smakując Ardbega tonę w bagnie po szyję. Zanurzam się w nim i próbuję zaczerpnąć tchu, ale nie jest to proste. To mocny i konkretny zastrzyk zbutwiałego drewna, starej piwnicy i jodyny. Można pokusić się o skojarzenia z medycznymi maściami i odkażającymi miksturami, ale z szpitalna paletą zawsze bardziej kojarzył mi się Laphroaig. Ardbeg to żywioł ziemi i wszystko co z nią związane. Jest moc alkoholu. Przyjemnie rozpływa się po języku angażując wszystkie kubeczki smakowe. Na koniec zostają nuty kakao, pikantnych przypraw i tytoniu.  

Finisz: 
Długi, ciężki i konkretny.  

Podsumowanie: 
Ardbeg to klasyka sama w sobie. Wersja 10 letnia to obowiązkowa butelka dla każdego konesera Islay. Miałem okazję próbować innych edycji destylarni, ale zawsze wracam do tej. Trzeba pamiętać, że starsze edycje whisky torfowych tracą z latami swoją dymność. Takie whisky trzeba pić młode i Ardbeg oferuje właśnie to, co najlepsze. Nie jest to już agresywny, nieprzegryziony alkohol, ale nie mamy też do czynienia z dziadkiem, którego bardziej podziwiamy, niż faktycznie lubimy. W moim barku zielona butelka ma swoje stałe miejsce i raczej nie powinno jej zabraknąć. 



Zobacz także:

Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk


Read More
      edit