27 cze 2016

Published 12:29 by with 0 comment

Ash & Ice - The Kills - Nie tylko whisky człowiek żyje #2


No i znów zaszyliśmy się w Bat-jaskini naszego MC - Marcina. Biegnę na piętro z wypiekami na twarzy, przeskakując co drugi stopień schodów. Pukam, a gdy słyszę spokojne "proszę", przekraczam powoli próg. Przede mną stoi MC i mierzy mnie wzrokiem. Niczym w westernie klasy C rzucamy sobie wyzwania. Nagle, jak na komendę ja płynnym ruchem wyciągam zieloną butelkę Laphroiga Select (recenzję znajdziecie tutaj), a on ciemno-złotą okładkę albumu The Kills. Rzucamy wzrokiem na to, co nas czeka i kiwamy głowami z uznaniem. Wiemy, że szykuje się dobry wieczór. 

"Ash & Ice" to najnowsza płyta duetu The Kills, którego premiera miała miejsce 3 czerwca 2016, świeżutki winyl z pierwszego tłoczenia wylądował niedługo później na naszym gramofonie. Jest to piąty krążek w dorobku zespołu założonego w 2000 roku przez parę muzyków: wokalistkę Alison "VV" Mosshart i gitarzystę Jamiego "Hotel" Hince'a. Utwory nadal utrzymane są w stylu indie i garage rocka. Widać tu olbrzymi wpływ takich klasyków jak PJ Harvey, Nirvany, czy The Clash. 

Co przekonało nas do przyjrzenia się z bliska nowej płycie zespołu? Przede wszystkim przejrzystość aranżacji utworów. Muzyka jest czysta i prosta, ale jednocześnie ciekawa i wprowadzająca w znany z poprzednich płyt klimat The Kills. Brak tu sztucznego udziwniania, fajerwerków w postaci bardzo wysokich tonów, czy skomplikowanych solówek. Nikt sie nie popisuje, ale każdy jest świadom swoich możliwości. Czuć pewność przekazu. Marcin nazwał płytę "oszczędną" i faktycznie po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty uważam, że to duży komplement. 



Gitara i żeński wokal - czego chcieć więcej? W niektórych kawałkach dochodzi nam auto perkusja, ale ma ona raczej nadawać rytm, niż faktycznie wpływać na serce utworów. Tych natomiast mamy 13 i powinny zadowolić większość wybrednych uszu. Rozpoczynamy więc od mocnego "Doing it to the Death", które wydaje się być najbardziej - nie chcę powiedzieć marketingową, ale nośną piosenką płyty. Wydaje się być przedstawieniem możliwości zespołu i zdecydowanie przekonuje, aby słuchać dalej. Potem ciekawe są również "Bitter Fruit" i "Hum for your Buzz". Na koniec bezwględnie trzeba zatrzymać sie przy "Siberian Nights" i "The Love". Szczególnie ta ostatnia powinna zadowolić fanów spokojnego, romantycznego przekazu:

przykładowy refren: 

"(...)It's over now
It's over now
That love you're in
Is a fucking joke(..)"

Muzyka jest szczera i to mnie chyba najbardziej urzekło podczas jej degustacji. 
Jeśli chodzi o wydanie to zdecydowanie zasługuje na uznanie. Po pierwsze mamy tu dwie płyty, które tłoczone są na mlecznym winylu, jednak kiedy patrzymy na nie pod kątem, widzimy różnicę - jedna przybiera odcień różu, a druga błękitu. Poza tym dla pierwszych posiadaczy zespół dołożył bonus w postaci książeczki z lirykami, a jej wygląd, czcionki i grafiki są tak samo choatyczne i niespodziewane, jak muzyka na płycie. Fanów zespołu pewnie to nie zdziwi, gdyż muzycy od początku kładli nacisk na własny styl, stroniąc od mediów i wielkobudżetowych koncertów. Co ciekawe, jeśli album przypadnie wam do gustu, to podczas tegorocznego OFF Festival w Katowicach 6 sierpnia, będzie można posłuchać ich na żywo. My poważnie rozważamy wyprawę, choć obecnie z biletami jest już krucho. 



Gdy igła gramofonu odskoczyła, sygnalizując koniec drugiej płyty, zielona butelka była do połowy pusta. Do degustacji przyłączyły się jeszcze inne osoby i musieliśmy przyznać, że połączenie uczty dla uszu i podniebienia okazało się być strzałem w dziesiątkę. Sama płyta - bardzo interesująca. Jej cena waha się w okolicach 120 zł (zależy głównie od obecnego kursu funta), co za takie wydanie nie wydaje się być majątkiem. Czy bym ją polecił? Tak. Z czystym sumieniem uważam, że Marcin kolejny raz znalazł coś ciekawego, co tylko wzbogaci jego pokaźną już kolekcję. Czy wam radziłbym kupić płytę? Wszystko zależy od gustu, ale zdecydowanie zachęcam, by zapoznać się z pierwszym jej utworem i podjąć decyzję pod wpływem wrażenia, jakie na nas zrobi.




Zapraszamy też do naszej recencji Laphroaig Select - Nosem przez Islay - Degustacja #4

Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony zespołu http://thekills.tv. 

Autorzy:
Adam Grzegorz Kucharuk
Marcin Wójcik

Read More
      edit

22 cze 2016

Published 07:49 by with 0 comment

Laphroaig Select - Nosem przez Islay - Degustacja #4

(czyt. lafroig)


Do destylatów z rodziny Laphroaig podchodzimy zawsze z wielką uwagą. Należymy do Friends of Laphroaig (więcej szczegółów przy degustacji Laphroaig 10 Y.O.) - co traktujemy bardzo poważnie ;) ! Zdajemy sobie sprawę, że jest to na tyle specyficzna whisky, że wymaga ona cierpliwości, spokoju przy degustacji i dużej dozy tolerancji. Nagradzani jednak jesteśmy niezwykłymi doznaniami i mimo, że medyczno-torfowe aromaty mają pewnie tylu wielbicieli, co krytyków, to nie można przejść obok zielonej butelki obojętnie. Dlatego też z przyjemością sięgneliśmy po Laphroaig Select. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, przejeżdżając przez Lublin, trafiliśmy na sklep firmowy Stock, umiejscowiony tuż przy rozlewni alkoholi tej firmy. A tam, pośród wielu wódek i nalewek, czekała na nas buteleczka Select w cenie 140 zł. Grzechem byłoby więc nie zdegustować. Oczywiście wszystko tylko po to, by móc podzielić się wrażeniami! 

Laphroaig Select to świeża propozycja destylarni z Islay, ujrzała światło dzienne stosunkowo niedawno, bo w 2014 roku. Swoją nazwą nawiązuje do procesu selekcji odpowiednich beczek, jakie używane były podczas jej produkcji. Poza beczkami po bourbonie, stosowane są tu nowe beczki z amerykańskiego dębu (virgin oak), dzięki którym alkohol miał zyskać na wyrazistości i aromacie, wraz z beczkami z dębu europejskiego po sherry Oloroso i PX, a także dębowe beczki typu quarter cask. Zastosowanie amerykańskiego dębu ma także nawiązywać do historii destylarni i olbrzymiego wpływu, jaki miał Ian Hunter (właściciel destylarni) na produkowany tu alkohol. W ramach poszerzania horyzontów, prawie 80 lat temu odbył on podróż do korzeni amerykańskiego bourbona i zebrawszy tam potrzebną wiedzę, postanowił wykorzystać inne rodzaje dębu, poza stosowanym do tej pory - europejskim, w procesie tworzenia doskonałej whisky.



Dość historii i marketingu. Czas na brutalną prawdę. Zielona butelka Laphroaig Select to destylat typu NAS (no age statement) o mocy 40% i dość przystępnej cenie. Według producenta mamy do czynienia z naturalnym kolorem trunku, co zdecydowanie trzeba pochwalić. Moc alkoholu sugeruje stosowanie fitracji na zimno, za czym nie przepadamy.



Oko:

Kolor słomkowy, blady, ale naturalny.


Zapach:
W nosie dzieje się najwięcej. Pierwszy raz miałem do czynienia z takim chaosem i transformacją alkoholu w zależności od czasu, w jakim pozostawał w kontakcie z tlenem. Za pierwszym razem, gdy zanużyłem nos w kieliszku, uderzył mnie dualizm Selecta. Z jednej strony czuć rodzinne korzenie destylatu. Mamy tu więc fenole, akcenty medyczne, torfowe i odrobinę soli. Z drugiej jednak, ku mojemu zdziwieniu, doskonały summer dram, który wita mieszanką świeżych jabłek, agrestu, gruszek i trawy wykoszonej przed chwilą na łące.
Magia pojawiała się, gdy po pierwszym kosztowaniu whisky powróciłem do jej armoatów. Okazało się, że mamy tu wiele bonusów, których wcześniej nie wyczułem. Najmocniej czuć cynamon, potem gożdziki i znów zielone jabłka. Im dłużej zwlekałem z kolejną degustacją, tym więcej nowości pojawiało się nad kieliszkiem. Na koniec pojawiła się wyraźna mięta i inne ziołowe elementy. To młody destylat, ale zastosowanie róznych rodzajów beczek spowodowało spore zamieszanie w nosie.


Smak:
W porównaniu do zatrzęsienia zapachów, na języku dzieje się zdecydowanie mniej. Alkohol jest oleisty, ale lekki. Uderza wytrwaność, winność i delikatna, owocowa słodycz. Potem pojawia się troche dymku, torfu i soli znanej z wersji dziesięcioletniej, ale tu jakby spłaszczonej. To nie jest wizyta w zatłoczonym szpitalu, najwyżej w dyżurującej w weekend aptece. Alkohol ma swój charakter, ale przy mocy 40% brakuje tu wyrazistości i nuty pikanterii. Osobiście chciałbym móc spróbować Selecta w wersji 46%. Byłoby to doskonałe dopełnienie bogactwa, jakie sugeruje zapach.


Finish:
Średnio długi, wytrawny i lekko kwaśny.


Podsumowanie:
Laphroaig Select to doskonały wybór dla tych, którzy chcieliby rozpocząć przygodę z Islay, lub dla których Laphroaig 10 Y.O. jest zbyt dużym wyzwaniem. Jest to whisky skierowana do mniej doświadczonego fana złotej królowej, a w tej cenie chce się brać jak komornik zaległą zapłatę. Spotkałem się też z cenami w okolicach 200zł, także warto się dwa razy zastanowić i poszukać korzystniejszej opcji. Zapach jest tu największym atutem. To, co się działo w nosie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, jednak po degustacji pewnie przez jakiś czas nie wrócimy do tej wersji. Dla fana destylarni jest to obowiązkowy dram, ale po wykonaniu tego kroku, nie będziecie się zbyt często obracać za siebie. Zbyt wiele niesamowitych butelek jeszcze przed nami. 




Zobacz także:

Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk

Read More
      edit

14 cze 2016

Published 06:15 by with 0 comment

Pierwsze wyjście z mroku - COMA - Nie tylko whisky człowiek żyje #1


Jako, że nie tylko whiksy człowiek żyje (choć brzmi to bardzo zaskakująco z ust wiernego fana złotej królowej), staramy się trenować wszystkie nasze zmysły. W tym przypadku karmimy słuch dobrą muzyką, która zwykle puszczana jest z gramofonu, a kilka porządnych głośników powoduje delikatne wibracje w trzymanych w dłoniach kieliszkach. Szelest igły przesuwającej się po winylu, drżenie dłoni, gdy oglądamy okładki tego, co nowego nasz mistrz ceremonii zakupił i wreszcie wygodna kanapa, w której można zatopić problemy całego tygodnia - to jest to, co z powodzeniem ładuje nasze baterie. 

Mistrz ceremonii jest wybredny.  Nie wszystkie płyty trafiają pod igłę i nie każda edycja jest wystarczająco dobra, by cieszyć nasze uszy. Za każdym razem jednak, gdy trafiamy do jego Bat-jaskini czeka na nas coś wyjątkowego. Coś, co zwyczajną degustację przemienia w ucztę zmysłów. 

(Jeśli chodzi o wzrok, to nasz mistrz od lat prenumeruje Playboya, więc jest też na co...co poczytać). 

Tym razem przygotował nam nie lada kąsek - wydaną w 2005 roku, pierwszą płytę łódzkiego zespołu - COMA pt. "Pierwsze wyjście z mroku" na mrocznym, jak ich niektóre kawałki, winylu. Ten debiutancki krążek, został wyróżniony nagrodą Fryderyka w kategorii Album Rockowy i II miejscem za Album Roku w plebiscycie Teraz Najlepsi 2005. Stał się też windą dla Piotra Roguckiego i reszty zespołu do całkiem udanej (jak na nasze warunki) kariery muzycznej. 

Nie będę ukrywał. Jestem fanem Comy od czasów, gdy dziesięć lat temu usłyszałem w radio utwór "Spadam". Jak wszystkie radiowe hity stał się strasznym wycieruchem, ale dzięki niemu sięgnąłem w tamtych czasach po płytę i wiele razy nie dawałem rodzicom spać po nocach, bo ten wspaniały, ciężki i chaotyczny rock przywrócił mi na chwilę wiarę w polską muzykę. Potem trafiłem do Łodzi na koncert grupy, co tylko ugruntowało te uczucia. 

Z wielkim entuzjazmem przyjąłem także kolejny krążek zespołu pt. "Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków" i na tym zakończyłem ten romans. Nie chcę ujmować zespołowi osiągnięć, ale kolejne płyty, a nawet późniejszy duet Piotra Roguckiego z wokalistką Within Temptation - Sharon den Adel (którą wielbię niczym Kavalana Solist Vinho Barrique) nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia. Ich muzyka poszła w kierunku wyznaczanym przez statystyki i marketing, a próby aktorskie wokalisty tylko spotęgowały poczucie straty. Pierwsza i druga płyta są dla mnie do dziś wzorem tego, co można zrobić, jeśli zapomni się o odbiorcach, a pozostanie wiernym sobie. Tym bardziej z wypiekami na twarzy oglądałem okładkę i czekałem na pierwsze dźwięki kręcącego się winylu.

Nie zawiodłem się. Brudny i wyjący głos wokalisty przyprawił mnie o gęsią skórkę. Wysokie tony jego skali wprowadziły w iście epicki nastrój, a znajome słowa same cisnęły się na usta. To trochę tak, jakby pierwszy raz spróbować wypust ulubionej destylarni z siłą beczki. Najpierw gryzie w podniebienie, ale ma się świadomość, że jest to dobre, że tak ma być, że to właśnie w takiej postaci można najbardziej doświadczyć tego, jaka whisky ma być naprawę. A potem ciężko jest wrócić do zwykłych 40%. Nie będę ukrywał, że pod koniec "Stu tysięcy jednakowych miast", mieliśmy mokre oczy. Ta muzyka doskonale stymuluje tłamszone przez cały tydzień emocje. Nagle wychodzi się z korpo-space i można zawojować świat.

Czy mogę polecić płytę z czystym sumieniem każdemu? Nigdy w życiu. To nie jest muzyka dla mas. Dziwaczne liryki, chaotyczna składnia, ostry miejscami rock i utwory niczym śpiewana poezja nie wszystkim przypadną do gustu. Piosenki takie, jak "Spadam", czy "Pasażer" faktycznie mogą wydawać się potwornie banalne i patosem podszyte. Tak, jak trunki z Islay nie są dla wszystkich, tak i Coma może odstraszyć.  Z tymi jednak, w których rezonuje ta muzyka, z chęcią wychylę kieliszek (no dobra, z pozostałymi także).

Na koniec jeszcze należy powiedzieć, że samo tłoczenie płyty nie jest może wybitne. To nie Jack White z jego perełkami, ale różnica w porównaniu do jakości YouTube jest kolosalna, więc jeśli czyta to fan zespołu, który ma dostęp do gramofonu, 70 zł jakie zażyczył sobie Empik nie jest wygórowaną ceną!

Polecamy szczególnie z kieliszeczkiem czegoś z mocą beczki np. recenzowanym przez nas Ardbegiem Corryvreckan 57.1%. 


Lista utworów:

Dysk 1
  • 1. Leszek Żukowski
  • 2. Sierpień
  • 3. Chaos kontrolowany
  • 4. Pierwsze wyjście z mroku
  • 5. Pasażer
  • 6. Ocalenie
Dysk 2

  • 1. Spadam
  • 2. Czas globalnej niepogody
  • 3. Nie wiedze skurwysynom
  • 4. Sto tysięcy jednakowych miast
  • 5. Zbyszek
  • 6. Skaczemy

Autorzy:
Adam Kucharuk
Marcin Wójcik
Marika Wójcik - Kucharuk
Read More
      edit

13 cze 2016

Published 08:41 by with 0 comment

Laphroaig 10 Y.O. - Czy jest na sali lekarz? - Degustacja #3

(czyt. lafroig) 
  


Laphroaig to jedna z ośmiu destylarni działających na Islay. Położona jest na południowym wybrzeżu wyspy, a jej nazwa w wolnym tłumaczeniu oznacza „piękną kotlinę nad szeroką zatoką”. Jej smak jest kwintesencją ciężkich, torfowo medycznych aromatów, z subtelnymi nutami słodyczy. W 1994 roku docenił go nawet książę Walii, nagradzając destylarnię tytułem Nadwornego Dostawcy.  

Charakterystyczny smak trunku jest zasługą kilku składowych. Po pierwsze - woda pobierana do jego produkcji, płynąc z jeziora Kilbride Loch i przepływając przez torfowiska, dostarcza części charakterystycznych aromatów. Po drugie - destylarnia używa w około 20% przygotowanego przez siebie słodu, resztę sprowadzając z pobliskiej słodowni w Port Ellen. Według specjalistów otrzymywana jest dzięki temu inna dymność, co przekłada się na smak. Istotne są też używane alembiki i sam sposób destylacji. Długi czas oddzielania przedgonu pozwala na uwydatnienie większej ilości estrów w destylacie, dzięki czemu w Laphroaig znajdziemy nuty słodyczy i kwasowości. Jednak ponad wszystkimi wyżej wymienionymi elementami specjaliści upatrują pochodzenia specyficznego charakteru trunku w położeniu destylarni. Zjawisko to, opisywane przez określenie „terroir”, polega na związku walorów produktu z umiejscowieniem jego produkcji. Oznacza to, że choćby skopiować cały sposób produkcji i sprzęt używany przez destylarnię, to nadal nie uzyskalibyśmy identycznego produktu końcowego. Wszystkie, wydawałoby się - niewielkie, niuanse, jak szerokość geograficzna, nasłonecznienie, zmiany pogodowe, wiatr i ukształtowanie terenu, mają niezwykle istotny wpływ i dlatego wszystkie whisky z Islay tak bardzo różnią się od siebie.  

10 letni Laphroaig to podstawowy produkt destylarni. Obecnie promowana jest także wersja Select, bez określenia wieku (NAS), o której pisaliśmy tutaj. Jeśli Ardbeg to bagno, podmokła ziemia i zbutwiałe drewno, to Laphroig jest jak wizyta u lekarza. Jodyna, środki odkażające i opatrunki dominują w palecie tej whisky. To trunek dla koneserów ww. smaków. Zdecydowanie nie polecalibyśmy jej degustacji osobom o delikatnym podniebieniu. Jest to wybór dla świadomych i odważnych poszukiwaczy smaków Islay.  

Destylarnia ma też w swojej ofercie inne produkty. Różni je wiek – to 15y.o. , 18 y.o. i 25 y.o., a także kilka edycji NAS, które różnią się głównie sposobem dojrzewania whisky i beczkami używanymi w tym procesie - Laphroaig An Cuan Mór, Laphroaig Triple Wood, czy Laphroaig PX Pedro Ximenez Sherry Cask. Żeby jednak poczuć prawdziwy smak wypustu destylarni Laphroaig polecamy rozpocząć swoją przygodę od 10-latki (szczególnie, że można ją kupić w cenie ok. 135zł) lub (przy większym już budżecie) edycji Laphroaig 10 y.o. cast strength.  

Przy zakupie jakiejkolwiek edycji Laphroiga warto dołączyć do grona Friends of Laphroaig. Można to uczynić realizując kod z książeczki dołączanej do butelki. Dzięki temu otrzymamy w dożywotnią dzierżawę stopę kwadratową ziemi na torfowiskach Islay, zniżki w sklepie internetowym, a także możliwość uczestniczenia w ciekawym evencie podczas odwiedzenia destylarni osobiście. Jako właściciel ziemski możesz odwiedzić swoje włości, wykopać kawał torfu i postawić flagę swojego kraju, a w zamian za użytkowanie ziemi przez destylarnię, po wycieczce zostaniesz poczęstowany kieliszeczkiem whisky na rozgrzanie.  

Oko:  
Butelka o charakterystycznej dla Laphroaig białej etykiecie. Jasny słomkowy destylat.  

Zapach: 
Przychodnia zdrowia, dentysta i wszelkie horrory związane z nawiedzonymi szpitalami. Do tego niewielka ilość słodyczy i kwiatowości. 40 % pozwala na łagodne zagłębienie się w aromaty whisky i dogrzebanie się do kolejnych jej warstw. Znajdziemy tu tytoń, orzechy, sól morską i wodorosty. Mocą powalania torfem dorównuje Ardbegowi, ale to zupełnie inny trunek. Dzięki swojej intensywności skłania do kontemplowania kieliszka na długo po jego opróżnieniu.  

Smak: 
Zaczyna się łagodnie. Najpierw mały torfik i dymek, potem niewielka ilość cytrusowej słodyczy, a po chwili toniemy w morzu jodyny i opatrunków medycznych. Konsystencja smolista i oleista, ale pije się łatwo i przyjemnie. Whisky jest dobrze zbalansowana. Nic nie przeszkadza, nie odrzuca. To spójny trunek, który przyciąga swoją treścią i poziomem skomplikowania. Przydałaby się informacja o braku dodatków koloryzujących i filtrowania na zimno. Ich brak mówi niestety sam za siebie.  

Finisz: 
Długi, wytrawny i lekko kwaskowy. Czuć dębinę beczek po bourbonie i akcenty dymne.  

Podsumowanie: 
Jak wspomniałem wyżej, Laphroaig 10 y.o. to whisky dla świadomych koneserów. Nie cacka się przy degustacji i nie niańczy, za to łapie odzianymi w antyseptyki aromatami i przygniata do fotela. „Siedź na tyłku i degustuj” - szepcze. Osobiście muszę przyznać, że nie jest to mój ulubiony przedstawiciel Islay, ale z pewnością warto go poznać, choć może dopiero po wypróbowaniu łagodniejszych sąsiadów. Po wieczornej degustacji śniadanie może nie smakować tak samo.  


Zobacz także:

Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk
Read More
      edit

9 cze 2016

Published 09:52 by with 0 comment

Ardbeg Corryvreckan - Szkocki wir bagienny - Degustacja #2


 (czyt. ardbeg korywrehen)


O destylarni Ardbeg mogliście już przeczytać przy naszym wcześniejszym spotkaniu z Ardbeg 10 y.o. Osobiście uważam, że jest to destylarnia dla świadomych koneserów, a ich wypusty skierowane są dla ludzi o zaprawionych kubkach smakowych. Każdą degustację, podczas której mamy okazję zasmakować w alkoholu z bardzo rozpoznawalnej, zielonej butelki, Ardbegiem raczej kończymy, niż ją zaczynamy. To samo dotyczy np. Laphroaiga, jednak mimo swojej torfowej mocy, obie destylarnie wyróżniają odmienne niuanse w palecie. 

Whisky ta zaczerpnęła nazwę od morskiego wiru, który znajduje się na północ od wyspy Islay. Podobno tylko najodważniejsi żeglarze zdobyli się na przemierzenie tej trasy i wspominają te doświadczenia z wypiekami na twarzach. Takie same wypieki mają pojawiać się na wieść o kolejnym wypuście trunków typu NAS z destylarni Ardbega. Jak wiecie, podchodzimy sceptycznie do wytworów bez wieku podanego na etykiecie i często wystarczy to już do odebrania punktów w ostatecznym rozliczeniu, jednak tutaj warto było zrobić wyjątek.

Corryvreckan to solidna whisky. Mieliśmy możliwość zdegustować ją przy okazji urodzin jednego z naszych redaktorów i był to ciekawy wieczór. Butelka 0,7 do kupienia jest w cenie około 300 zł. To około stu złotych więcej, niż edycja dziesięcioletnia, ale fakt posiadania 57.1% mocy i brak filtrowania na zimno zdecydowanie nas zachęcił. Według producenta mamy tu zbiór destylatów leżakujących powyżej 12 lat w beczkach z francuskiego dębu, jak i poniżej 10 lat, po bourbonie. Połączenie to ma na celu powalić nas na kolana i zawirować zarówno w ustach, jak i głowie. 

Jako następca bardzo wysoko ocenianej edycji Ardbega 1990 Airigh nam Beist, Corryvreckan nie miał łatwo. Szybko jednak zyskał sympatię zarówno fanów destylarni, jak i torfowej whisky. Jak zaraz się przekonacie, naszą też.





Oko:
Ładne opakowanie z wyraźnym logo wiru na przedzie. Wygląda spójnie, solidnie i na bogato. Alkohol o ciemno słomkowym kolorze.

Zapach:
Ardbeg zazwyczaj kojarzył mi się z bagnem. Podmokły teren, grzęzawisko i zbutwiałe kawałki drzew. Okazało się, że edycja Corryvreckan, idzie jeszcze dalej i doprawia to, co już wydawało się gotowym posiłkiem. Czujemy tu zdecydowanie las, ale raczej świeżość świerkowych gałęzi, niż glebę i leśną, wilgotną ściółkę. Jest słone, morskie powietrze i żywiołowość alkoholu, a na koniec dużo ostrzejszych przypraw, dymu z ogniska i ziół.

Smak:
Alkohol w mocy 57.1% początkowo pali podniebienie, ale potem odsuwa się, pozostawiając miejsce dla posmaku żywicy, orzechów, grzybów. Ma się wrażenie, jakby beczka nie była z dębu, ale wyżej wspomnianego świerku, czy jodły. Po chwili dochodzą goździki, imbir i pieprz. Na koniec ukazuje się wytrawność trunku. Subtelnie ścina język, łapiąc go w kleszcze przyjemności. Zawartość kieliszka to podróż w nieznane. Co chwilę mamy do czynienia z kolejnym odkryciem. Niesamowita głębia smaku jest domeną edycji Corryvreckan.

Finisz:
Długi, intensywny i ciekawy. Jest tu do czego wracać, a moc aromatów przy każdym łyku ukazuje coś nowego. Wspomniana pieprzność zostaje na gardle, uwydatniając delikatne smaki węgla. 

Podsumowanie:
Corryvreckan przypadł nam do gustu. Jest ciemniejszą, głębszą wersją dziesięciolatki. Dzieje się tu na tyle dużo, że obie otwarte butelki nie pogryzą się stojąc obok siebie. To tak, jak z pytaniem dzieci, które się bardziej kocha. Oczywiście, że oboje tak samo...ale może to być inny rodzaj miłości. Omawiana wersja, to obok Uigeadail podstawa dla każdego fana destylarni.




Zobacz także:
Ardbeg 10 Y.O. - Bagienny demon z Islay - Degustacja #1

Autor:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk
Read More
      edit