Pierwszy raz miałem okazję spróbować Ardbega w 2015 roku na festiwalu organizowanym przez Dom Whisky w Jastrzębiej Górze. Zaraz po degustacji słodkawo-kwiatowego Glenmorangie
udaliśmy się do stoiska tuż obok, gdzie zainteresował nas wystrój i
charakterystyczna zielona butelka. Nagłe uderzenie nieznanych mi w
tamtych czasach aromatów podkładów kolejowych i zbutwiałej trumny
zwaliło mnie z nóg i potrzebowałem chwili by ochłonąć. Nie spodziewałem
się, jak szybko może zafascynować mnie coś tak mocnego i wyrazistego.
Następnego dnia wróciłem po więcej i tak zakochałem się w Islay.
Ardbeg nie jest dla wszystkich. Jeśli założymy, że delikatny Bunnahabhain stoi po jednej stronie palety smakowej Islay, to Ardbeg
rzuca w niego grudami torfu z drugiej strony. Jest to mocny i konkretny
destylat, zalecany na koniec wszelkiego rodzaju degustacji. Smak trunku
zostaje z nami na długo i potrafi diametralnie zmienić kolejne
odczucia. Pamiętam, że zaraz po degustacji Ardbega w wersji Corryvreckan, miałem okazję przepłukać usta Chivas Regalem 12 y.o. i przypominał on letnią wodę z miodem. Wybór Ardbega
powinien być świadomy - raz dokonany, pozostawia masę wspomnień i
możliwość pełniejszego wypowiedzenia się na tematy związane z whisky z Islay.
Destylarnia założona została w 1815 roku przez Johna MacDougalla w miejscu, które stanowiło zarówno doskonałą strefę dla przemytu, jak i pozwalało na pobór wody z okolicznego jeziora Loch Uigeadail.
Dzięki temu aromaty w destylacie pochodzą zarówno z opalania jęczmienia
torfem, jak i z wody, przepływającej przez torfowiska i omszałe tereny.
Na
początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, spadający popyt na
whisky słodową wprowadził większość destylarni w kłopoty i Ardbeg musiał na 8 lat całkowicie zamknąć produkcję, potem działał na niewielką skalę. Dopiero powrót koniunktury i nowy właściciel – Glenmorangie – który w 1997 roku za kwotę 7 milionów funtów wykupił destylarnię wraz z zapasami, rozpoczął jego kurs ku wielkości, aby chwilę później stać się częścią giganta Moët Hennessy Louis Vuitton.
Ardbeg
występuje w kilku wydaniach. Podstawową wersją jest dziesięciolatka,
niefiltrowana na zimno, stanowiąca idealną wizytówkę firmy, natomiast
mamy także kilka wersji NAS (Ardbeg Corryvreckan był recenzowany przez nas tu), jak i specjalne edycje: Perpetuum, Kildalton Cross. czy 25 letnia Lord of the Isles. Polecałbym także wersje Ardbeg Exploration Pack, gdzie poza wersją 10 letnią dostaniemy miniaturki wspomnianej już Adrebeg Corryvreckan i Ardbeg Uigeadail, w cenie około 290 zł, czyli około 100 zł więcej niż samej dziesięciolatki.
Oko:
Alkohol jasnozłoty. Butelka dobrze leży w dłoni i stanowi miłą zapowiedź tego, co czeka nas po spróbowaniu.
Zapach:
Najpierw
uderza wyraźny aromat podmokłej ziemi i wodorostów. Następnie dym
miesza się z delikatnymi zapachami grejpfruta i pomarańczy. ABV na
poziomie 46% nie odstrasza, ale doskonale komponuje się z trunkiem.
Smak:
Smakując Ardbega
tonę w bagnie po szyję. Zanurzam się w nim i próbuję zaczerpnąć tchu,
ale nie jest to proste. To mocny i konkretny zastrzyk zbutwiałego
drewna, starej piwnicy i jodyny. Można pokusić się o skojarzenia z
medycznymi maściami i odkażającymi miksturami, ale z szpitalna paletą
zawsze bardziej kojarzył mi się Laphroaig. Ardbeg
to żywioł ziemi i wszystko co z nią związane. Jest moc alkoholu.
Przyjemnie rozpływa się po języku angażując wszystkie kubeczki smakowe.
Na koniec zostają nuty kakao, pikantnych przypraw i tytoniu.
Finisz:
Długi, ciężki i konkretny.
Podsumowanie:
Zobacz także:
Adam Kucharuk
Marika Wójcik - Kucharuk
0 komentarze:
Prześlij komentarz